Od kiedy przez Białystok, w 1862 roku, przeszła pierwsza linia kolejowa, budynek białostockiego dworca był świadkiem wszystkich bodaj historycznych wydarzeń. Tędy przemieszczało się wojsko od czasów carskich po wojny światowe. Tutaj witano Marszałka Piłsudskiego i tędy transportowane tysiące ton towarów, które tworzyły fortuny okolicznych fabrykantów. Kilkukrotnie palony, grabiony, ale do dziś istniejący dworzec z czasów carskich był też miejscem pracy naszej bohaterki. Felicja pracowała w dworcowym punkcie Czerwonego Krzyża do lutego 1942 roku. Była to praca zmianowa, bardzo ciężka fizycznie. Jedna zmiana trwała 12 godzin.
Podstawowym zadaniem tego punktu było karmienie przejeżdżających pociągami niemieckich żołnierzy. Transporty przemieszczały się nieustannie – po wydaniu zupy należało zmyć ręcznie setki talerzy. W przerwach między transportami trzeba było wyczyścić kamienną, dworcową podłogę, umyć okna i wszystkie sprzęty.
Zatrudnieni Żydzi pracowali za wyżywienie dla siebie i dodatkowe porcje, które mogli wynosić dla swoich bliskich do getta. Były to piętki, które zostawały z maszynowego krojenia chleba, pożywna, mięsna zupa, niewielkie ilości cukru czy ryżu. Felicja zapewniała jedzenie całej rodzinie, ale tym samym codziennie wystawiała się na wielkie niebezpieczeństwo. Obowiązywał bowiem zakaz wnoszenia jedzenia do getta, rewidowano i bito złapanych na gorącym uczynku. Trzeba było to robić bardzo sprytnie.
Szmugiel jedzenia był obarczony ryzykiem, ale praca choć ciężka, dawała Felicji coś więcej. Była to możliwość wychodzenia z getta, kontakt ze światem, oderwanie się choć na kilka godzin od szarości i nędzy skazanej na wegetację dzielnicy zamkniętej.